Wiele się mówi o cyfrowej transformacji, o rosnącej liczbie klientów online. Wciąż jednak duża grupa przedsiębiorców działa wyłącznie offline. Argumenty i powody mają bardzo różne.
Anna jest właścicielką hurtowni roślin ozdobnych. Kiedy rozmawiamy przechodzimy między pustymi stołami. Tylko na niektórych stoją donice z gatunkami zimozielonymi. Pusto, jak to na przedwiośniu.
- Trzeba było przyjechać w czerwcu. Wtedy wszystko tu kwitnie i nie idzie się odgonić od motyli – mówi nieco spięta, ale kiedy obiecujemy, że nie będziemy robić zdjęć, zgadza się z nami porozmawiać. Przed pandemią miała całkiem przyzwoite obroty, ale teraz ludzie już tak nie przyjeżdżają. Odzwyczaili się. Na pytanie, dlaczego nie założyła sklepu internetowego, odpowiada niemal od razu: bo nie. Widocznie już wielokrotnie o tym rozmawiała.
- To nie ma sensu – mówi. – Wysyłka kwiatów to ciężki temat. Poczta tego nie weźmie. A zapach? Tego się nie da ocenić na monitorze. Córka coś gadała o jakichś integracjach z kurierami, że niby sami przyjeżdżają, że to się samo na Allegro wystawi… Gdzie mi to. Byle do wiosny, a potem jakoś to będzie...
Rafał ma dość rzadki zawód. Mówi, że znajomi nie nazywają go inaczej niż Szalony Kapelusznik. Rzeczywiście, jego pracownia w starej kamienicy robi wrażenie wyjętej z bajki. Piętrzące się pod sam wysoki sufit regały zapełnione są pudłami, stertami beretów, kaszkietów… gdzieniegdzie swoją obecność zaznaczy toczek czy woalka. Każdy centymetr ściany wręcz wytapetowane szkicami różnych nakryć głowy. Honorowe miejsce na stole roboczym zajmuje tworzony właśnie cylinder. Przy tym też stole siadamy z herbatą.
- Ja cały czas coś robię – Rafał uśmiecha się na nasze pytanie o biznes, ale jego oczy są poważne. – Cały czas mam klientów. Niby ludzie już tak nie wychodzą, ale jak już gdzieś wyjdą, to chcą to celebrować. To chyba jakaś trauma po lockdownie. Tylko, że do mnie zachodzą już tylko stali klienci. No jest gorzej, nie ma co ukrywać. Strasznie dużo kasy utopiłem w czasie pandemii. Te wszystkie pudła to po odwołanych spektaklach, weselach…
Kiedy pytamy o sklep internetowy wygląda na zakłopotanego. Mówi, że koledzy już dawno go do tego namawiali, nawet proponowali pomoc ze zdjęciami i modelingiem.
- Ale widzicie, ja i mój komputer nie bardzo się lubimy – wskazuje na laptopa ledwo wystającego spod sterty materiałów. – Ja jestem człowiek analogowy, zawód mam nie z tej epoki, po dziadku, i tak to się kładzie na cale moje życie. Pewnie, może bym z tym wszystkim ruszył, jakby mi ktoś tak krok po kroku pokazał, skonsultował, wdrożył… ale nie znam nikogo takiego.
Marek jest stolarzem. Ręce ma już mocno poznaczone wiekiem, ale powitalny uścisk jest mocny i pewny. Przestronna pracownia jest wysprzątana i jakoś dziwnie pusta.
- Tak, planuję zamknąć interes – odpowiada na nasze niewypowiedziane pytanie. – Emerytura wzywa, wnukami trzeba się zająć… Skończymy jeszcze te zamówienia, które mamy i zamykam tą przestrzeń.
Na pytanie co myśli o sklepach internetowych śmieje się głośno i szczerze.
- Trzeba było mnie zapytać jakieś 15 lat temu. Ja lubię mieć wszystko poukładane, a teraz są te całe ERP, które całej firmy dla ciebie pilnują. Czy desek wystarczy, czy śruby są odpowiednie, czy ceny właściwe, czy klient faktury zapłacił, czy ja nie zalegam… Syn mi o tym niedawno mówił, bo u siebie wdrażają. Szkoda, że wcześniej tego nie znałem. A tak, widzicie, cała dokumentacja na papierze. Nie było czasu, żeby się rozwinąć. I nawet o Internecie myślałem, ale teraz… dla jednego stołka nie będę sklepu zakładał.
Wszystkie powyższe historie są zmyślone, a jakiekolwiek podobieństwo – przypadkowe. Jeśli jednak identyfikujesz się z którąś z tych postaci, a nie chcesz powielać jej błędów – napisz lub zadzwoń do nas. Na hasło „Prima Aprilis” przygotujemy dla Ciebie ofertę na sklep internetowy idealnie dopasowany do Twojego biznesu.